Między Ustami Italji a brzegiem Nervi Przypadek Kazimiery Alberti

W chwilach, kiedy wydawało się nam, że całe piękno świata chyba umarło, że triumfujące pary „Tygrys” i „Katiusza”, schrony i bombowce rzuciły długie cienie, marzyłyśmy o jakimś zakątku na ziemi, gdzie po zawierusze dziejów odrosną poszarpane włosy i uspokoi się puls, targany bardziej wściekłością niż własnym lękiem.

Pamiętasz tę „czarną niedzielę” w Krakowie? Kiedy przyjechałaś do mnie z twojej dalekiej wsi? Od rana rozpoczęła się gra w „łapankę”. Otoczyli wszystkie kościoły i wyłowili, fala za falą, ludzi, którzy z nich wychodzili. Następnie przegonili ich galopem, pod czujnym okiem Gestapo, na jakieś miejsce zbiórki, potem na stację i „Ach!” na przymusowe roboty do zbombardowanych fabryk. W ciągu dwóch godzin miasto opustoszało. Wszyscy zaszyli się w domu, by przeczekać przejście fali. Ulice przemierzali tylko Niemcy i Volksdeutsche. Była to piękna, ciepła niedziela! Na podłodze strychu rozłożyłyśmy koce, otworzyłyśmy okienko i w odpowiedzi na to, co się działo, zaczęłyśmy „marzyć o świecie”: otrzymać jeszcze raz paszport „do wszystkich krajów europejskich, i pozaeuropejskich”, tak jak to zawsze było wcześniej, i rozpocząć włóczęgę przez różne granice, w końcu otwarte; odpocząć jakiś tydzień. I zaczęły sypać się nazwy. Gdzie?
– Cypr – mówiłaś – lub Rodi!
– Majorka lub Las Palmas! – odpowiedziałam.
– Oby to nie było jakieś miasto; tylko coś niewielkiego, spokojnego, zacisznego.
– Ale coś maleńkiego i zacisznego to nie będzie „wielki świat”! I nie wydaje Ci się, że powinnyśmy jeszcze raz zasmakować tego „wielkiego świata”?
– Och! I to ile? Nie sądzisz, że można tak ustawić sprawy, aby mieć i jedno, i drugie. Że będzie spokojnie, nad wyraz spokojnie, ale wieczorem dotrze do nas z jakiejś strony, na jakimś tarasie nad morzem melodia rozmarzonego, zmysłowego tanga. Myślisz, że po tym wszystkim będziemy jeszcze w stanie tańczyć tak dobrze jak kiedyś?

I dodałaś:
– I niech będzie wino! Ale słodkie, tak „jeszcze słodsze”! I aby grała cichutko muzyka, równie słodka. „Jak cherubin” – tak jak napisałaś w jakimś twoim wersie. I oby był taras z kwiatami nam nieznanymi. I niech będzie ich bez liku. Prawdziwa powódź. I zapomniałam! Żeby nie było wiatru!
– Nie wiem, Marysiu. Nad brzegiem morza jest zawsze wiatr.
– Znajdziemy taki zakątek, że nawet nad brzegiem morza nie będzie wiatru. Zobaczysz! I będą tam ludzie z wielkiego świata. Ale bez mundurów. Pomyśl! Widzieć pięknego mężczyznę bez galonów, alamari, opasek „SS”, w sportowych spodniach i białej koszuli. Interesującego, inteligentnego, prawdziwego Europejczyka. Myślisz, że istnieje jeszcze na świecie podobna istota? Ktoś, kto jest w stanie podarować kobiecie czerwoną różę przy kie liszku wina a jednocześnie poprowadzić inteligentną rozmowę. I posłuchaj jeszcze! Fala musi nam obmywać stopy. I kiedy odpłynie, musi natychmiast przypłynąć następna. I muszą być skały o fantastycznych kształtach i ani odrobiny piasku!…

s. 50-51