Między Ustami Italji a brzegiem Nervi Przypadek Kazimiery Alberti

Z tego tarasu i budynku Pensione Lillo widać z jednej strony całe skrzydło Portofino koloru ciemnogranatowej porcelany z Meissen, a z drugiej długie wybrzeże aż do Latarnii genueńskiej. Strzeliste cyprysy nobilitują i oswajają całą zmysłowość tego widoku.

Z tego Lillo schodzę piechotą do Nervi pomiędzy willami artystycznie poukładanymi, ogrodami tarasowymi typowo włoskimi, które muszą podobać się każdemu mieszkańcowi północy, wśród glicynii, które nasycają powietrze kolorem liliowym i zatapiają go w aromatycznym dymie.
– Kadzidło glicynii – pomyślałam.
– I oby było tango, pełne czułości, jeszcze raz, tak jak przed wojną!…
– A także angielski walc – odpowiedziałam ci.

I oto, moja droga, wszystko to mogłoby być tutaj, ponieważ Nervi zestraja w sposób dziwny, artystyczny ten świat „mały, cichy, romantyczny, ukwiecony, spokojny, sielankowy” z eleganckim „wielkim światem”. I w tym tkwi jego urok. Natomiast inne miejsca albo mają ten pierwszy bez drugiego albo, jeszcze gorzej, drugi bez pierwszego.

I, jeżeli chcesz wiedzieć, znalazłam ci tutaj, przypadkiem, jednego z tych panów, o których marzyłaś. Nie nosi munduru, jest elegancki i nie szczędził komplementów Polakom z wyższych sfer, naszym eleganckim kobietom (do tej pory jedna z nich pisze do niego z Nowego Jorku), „wyśmienitej” polskiej kuchni. I mam wrażenie, że w czasie dancingu, między tangiem i walcem angielskim, potrafi z elegancją ofiarować różę przy lampce wina, flirtować a także „inteligentnie konwersować”, tak jak tego żądałaś.

Wszystko, o czym marzyłyśmy, znalazłam właśnie w tej strofie starego walca, który zachował wytworność XIX wieku, choć się zmodernizował. Ale nie według rodzącej się mody amerykańskiej. Był w stanie zachować odpowiednią granicę między zachwytem nad światem, z którego pozostał tylko popiół i echo piosenki Oczy czarne a gorączką tłumu, który napiera wyłącznie w pościgu za uciechami życia.


I widzę, jak ten tłum, który tu przybywa, na tym tle piękna stara się być wytworny i zachowuje dobre maniery na miarę swych sił.

I teraz, w końcu, powiedz mi. Czy świat jest ukształtowany rozsądnie i odpowiednio? Czy istnieje w Europie granica tak sztywna jak ta, która nas dzieli? I to jest dla mnie niezrozumiałe! Że ty, która przepłynęłaś twoim kajakiem wzdłuż różnych Dniestrów aż do różnych Czarnych Mórz, piszesz mi teraz, że nie marzysz nawet o zjedzeniu pomarańczy, ponieważ byłoby to bezowocne marzenie i że paszport – nie do „wszystkich krajów Europy”, lecz tylko do jednego, i na okres jednego tygodnia – jest w Polsce nieosiągalny, w tej Polsce, która zawsze tak kochała podróżować, i która tak głęboko pokochała Włochy.

Kochana! Opisałam ci to Nervi nie po to, by zbudzić w tobie apetyt nie do zaspokojenia. Byłby to sadyzm! Ale po to, byś nie przestała marzyć, nawet sama, tak jak kiedyś marzyłyśmy razem. To pomogło nam przeżyć ten huragan. I może teraz pomoże ci przetrwać to uwięzienie. Przesyłam ci ogromny płat
granatowego nieba Nervi i zapach glicynii z Sant’Ilario, który może nie ulotni się zupełnie z tego listu podczas siedmiu dni podróży. Oraz fotografię tego wybrzeża, aby pomogła ci marzyć i przetrwać.

Ściskam cię gorąco

twoja Kaszka[7]

s. 54-56

 

[7]Oryg.: “Carissima Marysia

Sebbene sappia che le lettere troppo lunghe provenienti dal di fuori della «cortina di ferro » che ci ha separato siano apportatrici di fastidi, spero che questa mia oltre a preoccuparti ti faccia anche piacere. Scusami se sarò caotica, se talvolta mancherà il soggetto e l’oggetto, se la frasi cominceranno e non finiranno o, peggio ancora, finiranno senza incominciare. Abbiamo sempre parlato così, tra di noi. E quando arriva il momento nel quale si realizza qualcosa che si è molto sognato insieme ad un altro, si vuole subito dargliene notizia.

Ricordi?

Quante volte – tra una bomba e l’altra – abbiamo sognato insieme di qualche cosa al mondo che non ci facesse più pensare a quel crimine. Quel delitto al quale ciascuno di noi – scientemente od incoscientemente – ha partecipato e del quale tutti siamo stati in fondo un po’ responsabili. Noi, la «massa», in pari misura di coloro che hanno spinto le folle a quel crimine.

Nei momenti nei quali ci sembrava che l’intera bellezza del mondo fosse morta, che le coppie trionfanti «Tigre» e «Katiuscia», ricoveri e bombardieri, l’avessero velato, abbiamo sognato di qualche angoletto della terra che dopo quella bufera ravviasse la chioma strappata e tranquillizzasse il polso nel quale batteva più collera e disperazione che paura personale.

Ricordi quella «domenica nera» di Cracovia? Quando sei venuta da me dalla tua lontana campagna? Dalla mattina era cominciato il gioco di «acchiappare». Avevano circondato tutte le chiese e catturato, un’ondata sull’altra, tutti quanti ne uscivano. E li avevano portato al galoppo, circondati dalla Gestapo, a qualche posto di riunione prima, poi alla stazione e «Aah!» verso i lavori forzati nelle fabbriche bombardate. In due ore la città fu deserta. Ognuno si rintanò in casa aspettando passasse l’ondata. Per le strade passavano solamente i tedeschi ed i «Volksdeutsche». Ed era una bella domenica, calda! Stendemmo in soffitta per terra le coperte, aprimmo l’abbaino, e per reazione a quanto avveniva cominciammo a «sognare del mondo». Ricevere ancora un passaporto «per tutti i paesi d’Europa e fuori d’Europa» come era sempre stato prima, e, avanti di iniziare il vagabondaggio attraverso le varie frontiere finalmente aperte, riposare qualche settimana. E cominciarono a piovere i nomi. Dove?
– Cipro – dicesti – o Rodi!
– Maiorca o Las Palmas! – risposi.
– E che non sia una città; soltanto qualcosa di piccolo, tranquillo, silenzioso.
– Ma qualcosa piccola e silenziosa non sarà il «gran mondo»! E non ti sembra che dobbiamo ancora una volta gustare questo «gran mondo»?
– Oh! E quanto! Non credi sia possibile arrangiare le cose in modo da aver l’uno e l’altro? Che sia tranquillo, tranquillissimo, ma che a sera ci giunga da qualche parte, su di una terrazza a mare, il canto di un sognante tango sensuale? Credi che dopo tutto questo riusciremo ancora a ballare bene come prima?

Ed aggiungesti:
– Che vi sia del vino! Ma dolce, così «più dolce»! E che suoni una musica, ma in sordina, anch’essa molto dolce. «Come cherubino», come hai scritto in qualche tuo verso. E che vi sia una terrazza con dei fiori a noi sconosciuti. Ma non pochi! Che ve ne sia un vero diluvio. E, dimenticavo! Che non vi sia vento!