Między Ustami Italji a brzegiem Nervi Przypadek Kazimiery Alberti

Wielki świat ma dla Alberti tylko pozornie znaczenie arystokratycznej, milionerskiej śmietanki towarzyskiej, w której orbicie wpływów warto przebywać dla korzyści własnej. Wielki świat to bardziej wielka kotara zasłaniająca mizerię świata prawdziwego. Nikt tak jak arystokracja nie żyje w świecie urojonym, w wypreparowanym z rzeczywistości ogrodzie koncentracyjnym, w którym wszystko musi być estetycznie perfekcyjne, przewidywalne i własne. Dlatego podziw Alberti dla wyższych sfer nie wzbudza ich merkantylny sukces, lecz zdolność wyabstrahowania się ze świata prawdziwego. Wielki świat to tak naprawdę mały światek marzenia, prywatne, ustronne miejsce ponownie zaczarowanego świata: „Słodkie lenistwo każe nam spocząć na ławce i nie myśleć o niczym tylko pozostać urzeczonym. Jest to przyjemne znieczulenie jak po uspokajającym zastrzyku”.

Dolce far niente w słonecznej Italii, które sondują w epistolarnym marzeniu Kazimiera i Maria, nie wynika ze swobody bycia, naturalnego oddania się wypoczynkowi i przyjemnościom. Wojna tak dała się we znaki młodym przyjaciółkom, że uzyskanie stanu odprężenia wymaga wysiłku, niepróżnującego próżnowania. Bycie urzeczonym to stan hipnotycznego zaślepienia, kataleptycznego zapatrzenia. Zaś przyjemne znieczulenie jak po uspokajającym zastrzyku ma już znamiona narkotycznego wspomagania ucieczki ze świata przy użyciu mendykamentów. Bowiem ofiary wojny to nie tylko zabici, ranni lub kalecy. Większość tych, którzy przeżyli wojnę, nosi ją w sobie do końca życia. I wielkim wysiłkiem każdej z tych osób pozostaje zawiązanie rozejmu z własną imaginacją, z roztrzęsionymi nerwami, z powidokami czarnych niedzieli.

I teraz, w końcu, powiedz mi. Czy świat jest ukształtowany rozsądnie i odpowiednio? Czy istnieje w Europie granica tak sztywna jak ta, która nas dzieli? I to jest dla mnie niezrozumiałe! Że ty, która przepłynęłaś twoim kajakiem wzdłuż różnych Dniestrów aż do różnych Czarnych Mórz, piszesz mi teraz, że nie marzysz nawet o zjedzeniu pomarańczy, ponieważ byłoby to bezowocne marzenie i że paszport – nie do „wszystkich krajów Europy”, lecz tylko do jednego, i na okres jednego tygodnia – jest w Polsce nieosiągalny.

Mały traktat o niezjedzonej pomarańczy – tak można by nazwać ten epistolarny fragment. Alberti, podejmując temat granic, traktuje je w sposób nonszalancki, z iście rebeliancką swadą – można pokusić się o anagramatyczne porównanie granicy jako gry o nic. Bo właśnie absurdalność wytaczania sztucznych granic w nowym powojennym porządku jest dla Alberti nie do przyjęcia. Polityczne zasieki dzielące narody, rodziny, osoby kumulują wojenne straty, odbierają człowiekowi wolę życia, chęć rozpoczęcia nauki trwania w pokoju. W stwierdzeniu: „Nie marzysz nawet o zjedzeniu pomarańczy”, kryje się głęboka troska o przyjaciółkę, przerażenie jej zniechęceniem, ostatecznym poddaniem się. Ta, która pokonała wiele naturalnych granic (jako kajakarka wykorzystywała linię rzeki jako rekreację i wyzwanie), teraz
nie ma sił sięgnąć po pomarańczę (kulisty owoc przypomina glob).

s. 62-63