„Arystokraci nędzy”, czyli Kazimiery Alberti opowieść o odrzuconych

Dla tego świata zarezerwowana była forma „wy” (nigdy nie zwracano się do biednych czy służących per „Pan”, „Pani” – zob. np. Alberti 1934a: 72), a każda ich wizyta – czy to praczki, elektryka czy kogokolwiek innego – budziła niezadowolenie cioci Klimusi Rumiszewskiej, była dla niej przykrą koniecznością. Podobnie jak dla „innych Rumiszewskich” przykre było to, że córka praczki, Karolcia Kurkówna, udziela ich dzieciom korepetycji. Aby jednak nie zapomniała, skąd pochodzi i gdzie jest jej miejsce, często mówiono jej, żeby przypomniała mamie o bieliźnie do odebrania czy o praniu do zrobienia. „A mówiło się tak oczywiście w obecności Lili, albo Danuty, albo innej Krzysi, aby wiedziały, że one co innego – a Karolcia, córka »tej Kurkowej« chociaż zdolna – to także co innego” (Alberti 1934a: 41). Nie pozwalano Helence, wychowywanej na przykładną przedstawicielkę swojej klasy, widywać się z Andzią Kądziołkówną, ponieważ – jako dziecko listonosza – była „nieodpowiednim towarzystwem” dla młodej panny z dobrego domu (Alberti 1934a: 65).

Tak długo i intensywnie wpajano „tym wchodzącym od kuchni”, że są gorsi, że istnieje ogromna przepaść, nie tylko finansowa, pomiędzy nimi a bogatymi mieszczanami, że częściowo sami w to uwierzyli, czuli się nieswojo, gdy przyszło im rozmawiać z „panami”, uważali się za mniej wartościowych, jak na przykład pani Józefa Kądziołkowa, matka Andzi. Kiedy jej córkę odwiedzała Helena Rumiszewska, żona listonosza zawsze przed przywitaniem wycierała dłonie, „choćby nie wiedzieć jakie miała czyste ręce”. „Był to dziwny ruch. Ruch ludzi, którym się zawsze w obliczu »państwa« wydaje, że mają niezbyt czyste ręce i muszą je koniecznie obetrzeć” (Alberti 1934a: 94).

Jednak nie wszyscy się godzili z takim stanem rzeczy. Wśród robotników, podobnie jak wśród chłopów, zaczynało wzrastać poczucie krzywdy i niesprawiedliwości, ale jednocześnie zyskiwali też świadomość własnej wartości i siły. Nędza i odrzucenie stały się podstawami ich buntu. Buntu, który w Ci, którzy przyjdą jest tylko lekko zarysowany: praczka Bazylowa na stwierdzenie cioci Klimusi, że widocznie Bazyli musiał zginąć na wojnie, bo taka jest wola Boża, odpowiada z żalem i złością: „Zginął, bo mu tak psie krwie – kazali! On tam sam ginąć nie chciał” (Alberti 1934a: 80–81), ojciec Karolci interesuje się polityką, czyta lewicowe gazety, chodzi na manifestacje… Jednak bunt ten w pełni – chociaż bardzo naiwnie – pokazany jest w kilku wierszach z Czerwonej wiosny (Alberti 1937: 21–41)[17]. Wystarczy powiedzieć, że protest tych – już świadomych siebie oraz swoich społecznych praw i obowiązków – robotników nie będzie miał nic wspólnego z brutalnymi działaniami, daleko mu będzie do agresywnych wystąpień, z pewnością już wtedy znanych autorce wierszy. Ich rewolucja będzie „rewolucją o szczęście człowieka” (Wiec robotników), a więc bez przelewu krwi, bez broni. Wezmą w niej udział „sękaci, zgłodniali i bez kołnierzyków, / pełni plam wątrobianych, żylaków i sińców” (Wiec robotników), ci tak często traktowani z pogardą pracownicy rafinerii, tartaków i garbarni, wyprostują zgięte pracą plecy i podniosą pięści (Czerwona wiosna). Co dokładnie mają wywalczyć? Autorka nie odpowiada na to pytanie, ani nawet nie snuje domysłów…

s. 82-83

 

[17] Tytuły cytowanych i przywoływanych wierszy podaję w nawiasach, wszystkie utwory znajdują się w przywołanym zakresie.