„Arystokraci nędzy”, czyli Kazimiery Alberti opowieść o odrzuconych

* * *

Kazimiera Alberti starała się dość dokładnie opisać środowiska, z których wywodzili się jej bohaterowie, a umieszczając ich w światach skrajnie odmiennych, wyostrzała jeszcze ich nędzę. W powieściach, będących głównym przedmiotem mojego zainteresowania, wiele jest postaci żyjących w dwóch rzeczywistościach: tej pierwszej, znajdującej się wciąż na dnie duszy, nędznej i przerażającej, czarnej, brudnej oraz drugiej: pełnej dobrobytu, nawet przepychu, kolorów, podziwu i szacunku. Postaci zawieszone między dwoma rzeczywistościami są do siebie dosyć podobne, idą niemal tą samą drogą, z jedną tylko różnicą: niektóre są za słabe, by kroczyć nią do końca. Spadają wtedy na dno swego kręgu piekła.

Bohaterki kobiece cechuje nadzwyczajna uroda – Róża Grünszpann i Karolcia Kurkówna są olśniewająco piękne, Helena Rumiszewska także jest urodziwą kobietą o posągowych kształtach. Uroda wyróżnia je już spośród czarnych, szarych lub żółtych robotniczych czy żydowskich twarzy[18]. Są inne od początku, jakby przeznaczone do czegoś więcej niż kontynuowania losu swoich rodziców. Róża, jak już wspomniałam, została wyrwana z getta przez przypadek, awansu społecznego nie zawdzięczała sobie. Podobnie Helena – urodziła się i wychowała w rodzinie mieszczańskiej, matki – córki robotników – prawie nie pamiętała. Jedynie Karolcia Kurkówna uparcie dążyła do celu, choć nie chodziło jej o porzucenie swojego środowiska, którego nigdy się nie wypierała i nie wstydziła, a raczej o własny rozwój. Przez jakiś czas dorabiała jako nauczycielka i przygotowywała się do egzaminów na studia medyczne, zbierała każdy grosz, by mogła wyjechać studiować do Szwajcarii, gdy w końcu jej się to udało, budziła powszechne zdziwienie wśród „państwa”, ale też podziw i dumę rodziców. Nie prosiła o wejście do wyższej klasy, wśród Rumiszewskich znalazła się tylko dlatego, że jej narzeczony i późniejszy mąż, Franciszek, nie mógł wyrwać z siebie „ciasnego, ciemnego mieszczaństwa” (Alberti 1934a: 23), chciał wrócić do bliskich.

Dopóki Karolcia nie poznała rodziny męża, nie czuła się odrzucona; owszem, zdawała sobie sprawę, że istnieją ludzie, których nie interesuje „Nic więcej, tylko to, że mają pieniądze” (Alberti 1934a: 47), wyczuwała być może protekcjonalny ton matek i ojców swoich uczniów, ale nie czuła się niechciana, „poza miejscem”, „nie u siebie”. Dopiero Rumiszewscy pokazali jej, czym jest odtrącenie i brak akceptacji; udowadniali jej przy każdej sposobności, że jako córka robotników, ze złym imieniem i jeszcze gorszym nazwiskiem[19], a do tego z dzieckiem urodzonym przed ślubem, nie ma czego szukać w porządnej, mieszczańskiej rodzinie.

s. 83-84

 

[18]O bardzo charakterystycznych przedstawieniach ubogich ludzi piszę w dalszej części artykułu.

[19] „Matka Heleny nazywała się wcale nie pięknie. Karolina. A z domu Kurkówna. Czyż można to imię porównać z imionami w rodzinie ojca, gdzie kobietom dawało się na chrzcie świętym Marja, Ludwika albo Zofja, Wiktoria […]” (Alberti 1934a: 35–36).