„Arystokraci nędzy”, czyli Kazimiery Alberti opowieść o odrzuconych

Wiesz, gdy czasami myślę o tych tu sprytnych żydach z giełdy, z banków, ze sklepów, z przedsiębiorstw, o tych dostawcach, eksporterach, o całym tym świecie wielkich interesów, oszustw, fałszerstw, zmyślonych plajt, podstawionych faktorów, nieprawnych kontaktów, fałszowanych weksli, czeków, podpisów, o tym świecie czarnego wyzysku, kłamstwa, hochsztaplerstwa, zagrabionych spadków, intercyz, licytacyj, importu – doprawdy zimno się mi robi. Och! jakże ja żydówka nienawidzę tego tak zwanego „żydowskiego kapitału” – tej czarnej, pieniężnej międzynarodówki, tego impertynenckiego stukotu złota. Tej rzeki, co się przelewa przez krótkie, grube, bankierskie paluchy zorganizowanej, silnej kasty żydowskich posiadaczy, tego zespolonego muru, ciągnącego się bez wyrwy przez wszystkie kraje świata, muru, przed którym schylają głowy najgłębsi politycy, najwięksi dyplomaci, premierzy, ministrowie! (Alberti 1934a: 291).

Z jednej więc strony mamy opis przerażającej biedy, skrajnego ubóstwa, z drugiej – świat bogatych kapitalistów, złych i nieuczciwych, tak bliski obrazom zbyt często obecnych w antysemickiej, skrajnie prawicowej prasie okresu międzywojennego. To przedziwne połączenie filo- i antysemityzmu można chyba wytłumaczyć tylko (czy planowaną?) dydaktyczną i prostą wymową całości utworu. Wrażliwość na krzywdę najbiedniejszych, często powtarzane rozważania nad niesprawiedliwością społeczną, pytania retoryczne kierowane nie tyle do Boga, ile do czytelników, filosemityzm – wszystko to podszyte jest stereotypem. Wystarczy bliżej przyjrzeć się opisom getta i jego mieszkańców, opisom, owszem, pełnym współczucia (czy napisanym tak, żeby współczucie wywołać): są to naturalistyczne, mocne, świetnie napisane fragmenty – aby wyczuć w tych opisach, czyli w głosach bohaterów i narratorki / autorki, nutę wyższości czy protekcjonalności.

Wydawałoby się, że rozdarty między dwoma światami Boczo chciałby do któregoś z nich należeć, ale jego zapewnienia nie wydają się szczere. Jego wcześniejsze, pełne niechęci i pogardy uwagi na temat chłopców z klasy, ludzi z miasteczka czy miejscowych Żydów (też: krwi żydowskiej, której się wypiera), wyraźne deklaracje, że nienawidzi zarówno katolików, jak i Żydów (Alberti 1934a: 321), to, że tylko on dotarł – choć, jak podkreślam, nie z własnej woli – do najwyższego punktu odrzucenia (przez Żydów, katolików, kolegów, nawet po części przez matkę, która nie potrafiła go zrozumieć, w końcu przez samego siebie), wyróżnia go, dodaje mu nie tylko cech tragicznych, ale też poczucia wyższości. Boczo czuje jakąś więź wyłącznie ze swoją siostrą – takim samym mieszańcem jak on:

s. 92