Sekrety Apulii (fragment)

– Wiele razy poważne niebezpieczeństwa zagrażały tej gałązce! Ale w krytycznych momentach zawsze śpieszyłem na ratunek i z nieludzkim wprost wysiłkiem woli i sugestii, w napięciu i z ogromnym zaangażowaniem zdołałem oddalić nieszczęście. Walczyłem z ludzką niegodziwością, z bakteriami, z huraganami, z uporem kamieni i z suszą. To ja stałem na czele floty świętego Marka w 1002 i odepchnąłem wyjący wicher, uspokoiłem wysokie fale i trzymałem rękę na pulsie Piotra Orseola II…, krzycząc jak szalony do jego ucha: „Śpiesz się! Nie pozwól, aby na marne poszło sześć miesięcy bohaterskiego oporu, nie pozwól, żeby Saraceni weszli do miasta paląc i grabiąc!”… Zdołaliśmy dotrzeć w ostatniej chwili! Czułem te momenty w krtani, w przegubach, w każdej mojej żyle! Uratowałem miasto!

Przyglądałam mu się z rosnącym podziwem. Czy znacie jakąś kobietę, której nie podobałby się taki mężczyzna?

– Nie zawsze moja hipnotyzująca siła okazywała się wystarczająca. Może sobie pani wyobrazić, co czułem kiedy Wilhelm Zły całkowicie zniszczył moje dzieło? Siedziałem na ruinach bezbronny jak dziecko. Gorzkie łzy kapały przez palce moich dłoni na jeszcze ciepłe popioły, po których tańczyły iskierki ognia. Taką rozpacz może zrozumieć tylko ktoś, kto widział, jak dzieło jego życia zmienia się w niwecz!…

Z marzyciela i bohaterskiego pogromcy morskich odmętów w jednej chwili zmienił się w zwykłego człowieka, którego nie ominęły cierpienia spowodowane przeciwnościami losu i ludzką zawiścią. W tym momencie wydał mi się taki bliski.

– Łzy są znakiem słabości! I jeszcze nigdy niczego nie stworzyły! Powiał odwieczny morski wiatr i je osuszył! A ja uśmiechnąłem się znowu, stojąc wśród ruin. „Trzeba zacząć od nowa! W końcu mam już niejakie doświadczenie!” I zacząłem od początku w tym samym miejscu, u stóp prawie zrównanej z ziemią katedry, u stóp cudownie ocalałego Świętego Mikołaja. Dziesięć lat zachodu kosztowało mnie zdobycie pozwolenia na odbudowę miasta!
– Często pan tu wracał?
– Mój genius loci zawsze czuwał nad miastem! Osobiście wracałem, kiedy zły los zagrażał mojemu dziełu, kiedy huragan dziejów chciał wyrwać z korzeniami moje drzewo. Ale wracałam również wtedy, kiedy nadchodził czas rozkwitu, aby chronić je przed zimnem i gradobiciem.
– A teraz, co pana tu sprowadza?
– Już od dłuższego czasu nie oglądam owoców mojej pracy. Tęsknota ogrodnika!
– A kiedy był pan tutaj po raz ostatni?
– Doskonale pamiętam tamten dzień. Gorące powietrze rozgrzane południowym wiatrem, a potem krótki deszcz oczyszczający miasto. Ale kwietniowe słońce natychmiast osuszyło ulice. Z kalendarza z łobuzerską ciekawością wyglądała data „25”. Był rok 1813. Rękami Joachima Murata położyłem kamień węgielny pod nowe Bari.

s. 225