Zygmunt Krasiński w Alpach

Przestrzeń natury zostaje mocą wyobraźni przekształcona w twór człowieka. Ta wizja „cywilizacyjna” walczy z uwielbieniem natury:

Następnie wdrapaliśmy się na górę już nie lodowatą, ale gołą zupełnie i bez murawy. Stąd znowu zeszliśmy na lód i na śniegi; po godzinie doszliśmy do Ogrodu. Ogrodem zowią przestrzeń zieloną i kwiecistą pośród lodów i śniegów i prawdziwie zadziwiającą jest rzeczą widzieć murawę i kwiaty otoczone ogromami śniegu i lodu (Krasiński 1963: 176).

Ryszard Przybylski tak zinterpretował ten fragment:

[…] Krasiński przeżył Ogród niezwykle głęboko. Był to dla niego znak życia uczyniony przez Stwórcę, emblemat nadziei dla człowieka, któremu zewsząd grozi ocean niebytu […].

Tym razem romantycy nie musieli dokonywać wyboru przedmiotów wyrażających stan ich duszy. W tym wypadku sama natura zredukowała świat do trawy i lodów, których kolory, zieleń i biel, symbolizują dwa elementarne pierwiastki bytu: życie i śmierć. Lud szwajcarski nazwał znak życia Ogrodem. Dla romantyków była to właśnie apokaliptyczna Alfa Księgi Natury (Przybylski 1978: 98).

Elementem łączącym wizję „architektoniczną” i „naturalną” jest natrętnie pojawiający się obraz śmierci. Nadawca listu „pragnął śmierci” już w katedrze Alp. Następnie jednak zaczął się upajać wizją śmierci realnej – oglądem zwłok:

[…] odwiedziliśmy la morgue, gdzie zrzucają trupy znalezione pod śniegiem. […] Zmarzłe ciała stały w szeregu białymi całunami okryte. Jedne już szkieletami były, drugie zachowały jeszcze nieco więcej materialności, ale między nimi zwróciło jedno ciało całą moją uwagę. Była to kobieta trzymająca w objęciach umarłe dziecię. Już piętno zniszczenia wryło się na jej suchym czole i obnażonej z włosów czaszce, ale w położeniu rąk znać jeszcze miłość macierzyńską, znać, że konając cisnęła do piersi lubą istotę i uścisk matki przetrwał zgon wszystko niszczący, bo dotąd dziecko zamknięte w jej skrzepłych ramionach […] i dopóki oba ciała w proch się nie rozsypią, dopóty widnym będzie patrzącemu, że to matka, a to jej dziecię (Krasiński 1963: 178–179).